piątek, 13 sierpnia 2010

Spadające gwiazdy

Wczoraj w nocy, na niebie mogliśmy obserwować Meteoryty! Brzmi groźnie, lecz NASA mówili, żeby się nie bać, bo one rzekomo malutkie jak ziarenko piasku. Ja tam wolę dmuchać na zimne. No bo wyobraź sobie taką sytuację. Wychodzisz wieczorem obserwować Perseidy. Skoro małe jak ziarenka piasku, to niech Ci taki okruszek-opryszek w oko wpadnie! Jest nawet takie przysłowie – piaskiem po oczach – rzecz wyjątkowo niemiła.

Plan miałem prosty: Wychodzę do knajpy, tam się schowam przed tymi meteorytami, a potem późno w nocy, szybko czmychnę do domu. W końcu każdy kiedyś śpi, czemu Perseidy nie? Będąc w knajpie dużo myślałem. Człowiek taki jak ja ma tyle spraw na głowie, tyle różnych kłopotów. Zacząłem więc przy piwku i w gronie znajomych szukać rozwiązania.

- A wiecie, że dziś w nocy będzie dużo spadających gwiazd? - rzucił ktoś przy stoliku. O ja głupi! Oto rozwiązanie. Lek na moje wszelkie bolączki!

- Ile? - zapytałem.

- Dużo, bardzo dużo.

Każdy z nas wie, że gdy na niebie pojawia się spadająca gwiazda, to należy pomyśleć życzenie i na bank się spełni, a jeśli będzie tych gwiazd tak dużo jak mówią, to na pewno dla każdego starczy. Przygotowując więc garść życzeń sięgnąłem po następne piwko. Życie ciężkie, to i problemów wiele, jak wiele problemów, to życzeń cała kupa. Każde z życzeń trzeba dobrze przemyśleć, żeby nie zrobić gafy. Nasłuchałem się już dowcipów o rybakach, którzy po złowieniu złotej rybki nie wiedzieli co zrobić i wychodzili na tym różnie. W ciągu długich i wyczerpujących przygotowań, przedkładaniu ważniejszych życzeń przed te mało ważne, spędziłem kilka godzin.

Kiedy już byłem gotowy wyszedłem z knajpy i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że już po wszystkim. Nie ma żadnych gwiazd, ani spadających, ani tych czekających na spadanie też. Jedna tylko gwiazdka szykowała się na całodniową szychtę. O ja głupi! Nieszczęśliwy! Wszystko na nic. Mimo, że słonko jeszcze za horyzontem i spadać chyba na razie nie zamierza, to pozwoliłem sobie naciągnąć reguły gry i zrozpaczony chciałem wypowiedzieć moje najważniejsze życzenie. Ale zaraz… co to było? Cholera, zapomniałem.

JA CHCE DO DOMU! Krzyknąłem głośno i obudziłem się rano z jednym kłopotem więcej.

Tradycyjnie pytam: jaki z historii tej morał płynie? Tradycyjnie też odpowiadam. Morały dwa. Pierwszy, to żeby nie czekać na spadającą gwiazdkę w nadziei, że nam pomoże. A drugi: godzina 4:50 to stanowczo za późno na oglądanie gwiazd.

Obibobiszcz