niedziela, 29 stycznia 2012

Pech dedykowany

Czy jest możliwa teoria, że pech jest jakoś przypisany do pewnych osób. Czy są osoby pechowe? A może tylko takie, które same pchają się w tarapaty. Opowiem teraz taką historię, która przydarzyła się pewnemu „pechowemu” studentowi parę dni temu.

Otóż krzywdzący jest już sam fakt, że w ramach kary za jedną nieobecność ponad normę, czyli łącznie dwie, student dostaje do napisania referat na dziesięć stron. Dziesięć stron z zaznaczeniem, że wykorzystać ma co najmniej dziesięć źródeł i ma na to całe pięć dni. Ok, zgodzę się z większością Was, którzy teraz myślą, że pięć dni to dużo czasu. Pragnę jednak bronić studenta przedstawiając takie argumenty. Pierwszy – to był czwartek wieczorem, a w piątek biedak jechał w Bieszczady. Więc dopiero w poniedziałek mógł odwiedzić bibliotekę, żeby owych źródeł sobie poszukać. Od poniedziałku do wtorku niestety już tak dużo czasu nie ma. Drugi argument to ten, że owy student jest doskonale znany ze swego nieróbstwa. Jak w dobę, czy tam trochę więcej, miałby napisać dziesięć stron materiału, o którym nie ma najmniejszego pojęcia?!
Tak więc godzina zero zbliżała się szybko, naprawdę szybko, a nasz bohater dziesięć godzin przed oddaniem pracy miał gotową jakąś ćwiartkę tekstu. Wiadomo jak to jest. Co chwilę coś rozprasza, to czerwona jedynka na niebieskim tle w nagłówku jednej ze stron, to nagła i nieodparta chęć przyjęcia płynu, to telefon. A propos, czy wiecie, że podczas pracy przy komputerze stosunek znaków napisanych w referacie, do wszystkich innych ma się jak jeden do jednego? To tak jakby napisać dwa referaty. Jeden na temat właściwy, drugi - na temat bliżej nieokreślony.
I tu zbliżamy się do części właściwej. Studentowi udało się napisać referat. Gdy patrzył w lustro, był on pod wielkim wrażeniem. Efekt swojej pracy oddać miał na papierze, oraz na nośniku CD. Tutaj od razu pech pierwszy – napęd w laptopie studenta jest zepsuty, pech drugi – student nie ma drukarki. Tak więc z zaciśniętymi z nerwów zębami goni, by zdążyć do ksero i wydrukować, ewentualnie nagrać swoją pracę. Pech numer trzy – przychodzi minutę po osiemnastej, gdy wszystkie maszyny są wyłączone, a w ksero jest cicho jak nigdy byś się nie spodziewał, że może być. Pierwsze szczęście - student robi maślane oczy, lub też używa swoich nieprzeciętnych umiejętności i przegaduje panią z ksero, która zgadza się włączyć komputer i drukarkę. Tak, czy tak - do teraz gdy patrzy w lustro jest pod ogromnym wrażeniem tego wyczynu. Pech czwarty – praca znajduje się na skrzynce mailowej, która akurat teraz ma „pewne problemy techniczne”, chociaż dwadzieścia minut wcześniej ich nie miała! I tak skrzynka pracę zabrała, ale nie odda i już. Student przeprasza panią w ksero, że tylko niepotrzebnie włączyła maszyny i czeka - bądź co bądź - po godzinach. Następnie obdzwania znajomych w pobliżu w poszukiwaniu drukarki. Nie ma, czyli pech piąty. Idzie szukać pomocy u pozostałych skazanych na taki sam referat, acz mniej pechowych, którzy już stawili się w budynku, aby pracę oddać. Cudem! Dostaje małą pamięć, na którą szybko zgrywa referat ze swojego laptopa. Z nim wyrusza na; w założeniu długą i co więcej bezsensowną podróż, w poszukiwaniu ZAKŁADU OFERUJĄCEGO USŁUGI DRUKARSKIE, która kończy się po pół minuty znalezieniem biblioteki wydziałowej. Ona to w swoich zawiłych podziemiach kryje komnatę, a w niej pana rodem z teledysku Behemotha, który takie usługi oferuje. Zobaczywszy strój jegomościa, student pomyślał: dobrze, że nie potrzebuje drukować na kolorowo bo tu pewnie tylko na czarno robią… Złapał oddech i wysapał:
- Panie! Ratuj Pan! Potrzebuje wydrukować plik z tego pendrive’a
Odpowiedź, którą otrzymał od Ksero-satanisty brzmiała:
- Nie mam kompa… I była to odpowiedź, której nie spodziewał się jak żadnej innej. Już bardziej prawdopodobne w jego mniemaniu było, że gość powie: „nie zawracaj mi pan głowy, to jest ksero!”
- Co takiego? - Dopytał student.
- Nie mam kompa…
…Bym zapomniał - pech szósty.
To jest taki specyficzny moment, w którym nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Przychodzi chwilowe rozluźnienie spowodowane, co tu kryć – zabawną sytuacją, ale chwilę później, wszystko wraca, a dochodzi jeszcze podirytowanie. Na wyjściu, czarny ksero rzuca tylko, żeby student poszedł do biblioteki. Tak też robi. Po uprzednim pozostawieniu dokumentu, wpisaniu się do książki i chwilowej walce z komputerem o numerku K6, płaci za dwanaście stron -  tu pech siódmy - cztery osiemdziesiąt (dobrze, że miał!). W tym miejscu można chyba tę opowieść skończyć, bo potem, poszło już (niemalże) z górki.

Jak więc jest? Czy są ludzie pechowi i dlaczego tak? Na koniec mam jeszcze z jednej strony post scriptum, z drugiej strony pewnego rodzaju gwóźdź do trumny. W każdym razie:
Pech dziewiąty. Dowód osobisty ostatni raz widziany był w bibliotece…

Z poważaniem, Bob