sobota, 23 stycznia 2010

Chciałbym być leworęczny!

Tak, mam swoje zachcianki! I co z tego? Każdy je ma. Co więcej! Ma do tego niezbywalne prawo! Problem tkwi jednak w tym, że niektórzy swoje zachcianki mogą realizować, choćby nie wiem jakim kosztem, ale jednak. Ja nie mogę. Nad czym ubolewam? O co mi chodzi? Chciałbym być leworęczny! Takie moje marzenie, mam pełną świadomość, że nigdy się nie spełni, ale pomarzyć warto… Kiedyś myślałem o tym tylko czasami, jednak ostatnio fala różnych zdarzeń przekonuje mnie do tego coraz bardziej.

Pierwszy powód to taki, że kiedy kładę się do łóżka i ustawiam laptopa obok niego, czyli po prawej stronie względem mojego ciała w trakcie snu, gdy leżę na plecach, muszę opierać się na prawej ręce, w taki sposób, żeby utrzymać względny pion mojej szyi oraz głowy, a co za tym idzie - nie patrzeć na monitor bokiem… Nie wspominam już nawet o trudnościach, jakie większości „użytkowników-raczej-prawej-ręki” sprawia sterowanie myszką lewą ręką. Powinienem też dla jasności dodać, że z drugiej strony łóżka się nie da, bo tam stoi szafa i cóż… A Gdybym był leworęczny, wszystko poukładałoby się jak puzzle w jedną spójną całość. Sami zobaczcie: Lewa ręka pod głową, prawa steruje myszą. Byłoby inaczej, lepiej by było!

Drugi powód to taki, że gdy dokładam drzewa do pieca, albo o zgrozo rozpalam w piecu, żeby ciepełko było, to zawsze uwalę sobie prawy rękaw… tymi drzwiczkami, które otwierają się na prawą stronę, względem mnie, gdy do pieca stoję przodem. Gdybym był leworęczny to prawą ręką mógłbym sobie co najwyżej te drzwiczki otworzyć, bo tu z kolei lewą, trudniej, a lewą do pieca dołożyć drzewa. A tak to zawsze rękaw upieprzony. Lewą ręką byłoby inaczej… lepiej!

Trzeci - to taki, że gdy piszę, to trzymam długopis w prawej dłoni. A co jak mnie za lewym uchem zaswędzi?! Lewą ręką się drapać to przecież niebezpieczne nie mówiąc już o tym jak uciążliwe. Przecież żeby się podrapać lewą ręką za prawym uchem, jakiś mniej wprawiony drapacz taki jak niestety ja, zasłoni sobie oczy! I wtedy czujność uśpiona, a wróg nie śpi…

Czwarty - bardzo podobny. Nie wiem jak to się dzieje, ale pomimo mojej permanentnej i nieodwracalnej praworęczności zawsze wkładam telefon do lewej kieszeni. Jadąc tramwajem, czy autobusem trzymam się lewą ręką tych poręczy których trzeba się trzymać żeby nie spaść w wypadku nagłego hamowania przez kierowcę wariata. A co wtedy gdy podczas jazdy ja trzymam tej poręczy jak każą, a w mojej lewej kieszeni zadzwoni telefon?! Przecież poręczy nie puszczę! To niebezpieczne, a ja stronię od ekstremalnych przygód. Zresztą w regulaminie w każdym tramwaju i każdym innym środku komunikacji miejskiej pisze wyraźnie żeby się trzymać mocno i nie puszczać!! I wtedy szukaj prawą ręką w lewej kieszeni telefonu… Spróbuj jakie to łatwe a dopiero potem się śmiej!

Piąty, który wymienię, ale nie myślcie, że ostatni, bardziej wynika z buntu niż z jakiejś niewygody. Gdybym był leworęczny, napisałbym list (oczywiście lewą ręką) do jakiegoś wysokiego organu sądowniczego, z żądaniem, aby nie dyskryminować osób leworęcznych. Przecież to jawna dyskryminacja. Na co dzień! Na ulicy! W szkole! W pracy! Wszędzie! Na całym świecie! Ludzie witają się prawą ręką! A gdzie jest tolerancja dla leworęcznych?! Następnym krokiem byłoby zażądanie, aby w sejmie wprowadzić parytet! Niech w ławach sejmowych zasiada tyle samo lewo jak i praworęcznych! Trybunał praw człowieka w Strasburgu powinien się tym zainteresować! A jeśli tak się nie da to zażądam, aby te konsole do głosowania dla posłów były na środku każdego stanowiska, a nie tak jak teraz – po prawej! Zauważ jak będziesz w sejmie!

Na koniec przypomniała mi się ważna sentencja, która pasuje tu na końcu jak ulał. Ktoś mądry powiedział, (a ja przeczytałem i się teraz mądrzę): Dałbym sobie uciąć prawą rękę, aby móc być leworęcznym!

Wszystkich lewo jak i prawo ręcznych pozdrawiam

Bob


niedziela, 3 stycznia 2010

Nieznane fakty z życia B.

Obudziłem się dziś rano i pomyślałem… cholera! Chcę być sławny! Ale jak?... Długi czas biłem się z myślami i wreszcie stwierdziłem – „nie ma możliwości być sławnym kiedy ludzie, którzy Cię nie znają, nie mają możliwości Cię poznać!” Cały dzień w głowie przekładałem lata i miesiące mojego dotychczasowego życia. Zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie będzie egoistyczne… ale cóż… z czegoś trzeba zasłynąć. Przecież na uzbieranie największej kolekcji znaczków pocztowych nie mam szans… chociażby dlatego, że nie mam klasera… Mogę jednak egoistycznie opowiedzieć o swoim życiu. Tak też zrobię:

Urodziłem się w szpitalu jako mały chłopiec. Od dziecka miałem smykałkę do pisania. Wystarczy przytoczyć pierwsze moje niebagatelne osiągnięcia. Już w wieku trzech lat popisałem flamastrem ściany w kuchni co spotkało się ze spontaniczną reakcją moich pierwszych czytelników i recenzentów - rodziców. W wieku pięciu lat biegle pisałem dyktowane przez moją mamę listy zakupów do zrobienia, po które oczywiście sam chodziłem. Mniej więcej w tym samym okresie nauczyłem się „nie pisać na różne sytuacje”, czyli prościej mówiąc unikać kłopotów. Dwa lata później wpłaciłem na książeczkę SKO swoje pierwsze pieniądze, co skrupulatnie zapisała pani w szkole, a ja złożyłem swój pierwszy urzędowy podpis. Później szło już z górki - podpisywanie listów poleconych za rodziców, popisywanie się przed kolegami, popisowe kaskaderskie wypadki w trakcie zabaw, o popisowości, których świadczyć może to, że nigdy nic sobie nie złamałem. Miałem jedynie raz pęknięty obojczyk, co zaowocowało gipsem od pępka po szyje, który oczywiście… popisałem. Zapomniałem jeszcze dodać, o pisaniu w krzyżówkach tego, co JA uważam za słuszne, nie poddawałem się więc łatwo, ogólnie przyjętym przez społeczeństwo pisanym, czy też niepisanym zasadom.

W późniejszym czasie, kiedy to pisanie kartek na zakupy było rzeczą zbyt prostą, a wymyślenie ich zawartości – nadal zbyt trudną, zajmowałem się głównie nauką i to w wielu kierunkach na raz. Wiele wyróżnień w konkursach matematycznych oraz fizycznych. Obaliłem kilkanaście tez z zakresu matematyki dyskretnej, o czym jednak ze względu na samą dyskretność zagadnienia i czystą przyzwoitość, nikogo nie poinformowałem. Chemia - mimo, że stosunkowo późno poznałem jej największe zalety - również nie miała dla mnie żadnych tajemnic. Dopuściłem się nawet pracy naukowej podejmującej zagadnienie Moli, która to jednak praca, ze względu na skromność mojej osoby wylądowała w szufladzie, a dokładniej w szafie. Prawdopodobnie to właśnie za duża wszechstronność moich działań przełożyła się w późniejszym czasie na niezdecydowanie w wyborze, najpierw przedmiotów maturalnych, a potem kierunku studiów, co w jeszcze dalszej konsekwencji skończyło się tym co robię najlepiej, a okazało się, że ktoś robi to jeszcze lepiej czyli – wypisaniem mnie ze studiów…

Oprócz tego wszystkiego mogę pochwalić się całą masą innych osiągnięć. Mało kto wie (cóż nikt się widocznie nie interesuje), że partie grane na okarynie elektrycznej w czołówce znanej kreskówki pt.: „Muminki” są mojego autorstwa i wykonania. W moim CV mogę też wpisać użyczenie głosu wielu postaciom z filmów i kreskówek - w przeważającej większości – niemych. Parę lat temu wziąłem udział w castingu do okrzykniętego później – skandalizującym, filmu dokumentalno-sensacyjno-psychologicznego, o wypalaczach węgla drzewnego w Bieszczadach pt.: „Czarny ląd”, nie przeszedłem jednak przez eliminacje ze względu na rzekomy brak widocznego podobieństwa do ewentualnych drzew lub krzewów, które miałbym zagrać.

Cóż, nie wszystko w życiu się udaje. Obecnie w planach mam zaistnienie w kręgach polityki i to na wyższym szczeblu. Nie chcę na razie mówić za dużo gdyż może to wpłynąć wywrotowo na sondaże poparcia w kraju, a nie od tego chcę zacząć… Zaczynam więc zajmować się dziedziną w której jestem najlepszy – zaczynam zbierać podpisy...

Bobiszcz