czwartek, 24 grudnia 2009

Życzenia świąteczne

Jak każdego roku, tak też w tym, i nie ma w tym nic dziwnego, choć komuś może się tak wydawać - przyszły święta! Co się robi w święta? Każdy wie. Jestem nawet w stanie przypuszczać, że większość może to poprzeć własnymi doświadczeniami. Można to opisać w prostym schemacie:

Jesie-Pijesie-Jesie-Pijesie-Jesie-Pijesie-Śpiewasię-TudzieżSięKolęduje.

To pewnego rodzaju fenomen, bo mimo prostoty i monotonii każdy, a jeśli nie, to na pewno zdecydowana większość, święta lubi! Ale co jeszcze robi się w święta? Składa się życzenia. No i o ile świętowanie wielu ludzi wymienia jako swoje hobby, zaraz po zbieraniu znaczków, czy hodowaniu rybek (wszelkie skojarzenia z karpiem kompletnie nie na miejscu) , to składać życzenia już nie. No, bo cóż nie oszukujmy się, dawniej to jeszcze jakoś wyglądało, ale dziś… cóż (jako absolwent jednej z lepszych uczelni technicznych w kraju) znów mogę to opisać prostym schematem:

Ctrl-C ---> Ctrl-V ---> Enter!

I fruu! Idą życzenia po eterze, po światłowodzie, na satelitkę, spowrotem, po drucie, po łączach, po sieci, Wreszcie w głośnikach nieopodal słychać charakterystyczne – tytyry tytyry tytyry! PIPIP-PIPIP! Oooo SMS! Z życzeniami! O jaki ładny wierszyk! Pewnie sam go napisał/a! NIE… Sposób ma jednak jedną, bardzo ważną zaletę. Otóż w dzisiejszym świecie, w którym wszyscy są tak zabiegani, tak się śpieszą i nie mają czasu na nic, pisanie kartek z życzeniami byłoby niemalże fanaberią! Na ratunek przychodzi technika, z którą (jako absolwent jednej z lepszych uczelni technicznych w tym kraju), jestem za pan brat, pozwolę sobie zaprezentować to na prostym schemacie, a właściwie uzupełnieniu schematu nr 2.:

Ctrl-C ---> Ctrl-V --->Enter ---> „Wyślij do wszystkich”

Wracając jednak do tej zalety, bo z rozbiegu o niej zapomniałem. Święta to czas uszczęśliwiania więc nie ma się co za przeproszeniem pitolić pojedynczo. Ilu znajomych, przyjaciół i cholera jeszcze wie kogo tam w książce można znaleźć, uszczęśliwimy za jednym zamachem! Ot technika! Sam korzystając z takiej okazji jaka mi się w tym momencie nadarza życzę wszystkim wesołych świąt i powodzenia w nowym roku o! Tymczasem idę polować na karpie!

Ach zapomniałem jeszcze dodać ważną rzecz. Dzięki Wam wszystkim za czytanie mojego „prawdopodobnie najmniej poczytnego bloga na świecie a może nawet w całych Bieszczadach”. Od początku tego roku odwiedziliście tą skromną stronę prawie 1000 razy. Nikt się nie spodziewał, nawet ja. Dzięki pozdrawiam

Bobiszcz

wtorek, 15 grudnia 2009

Przepraszam Was

Przepraszam Was!
Przedwczoraj, około godziny 21.05 czasu środkowo-wetlińskiego, podjąłem bardzo ważną decyzję. Chcę poinformować Was o tym ze względu na to, jak ważne i bolesne, dla niektórych może się to okazać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi i zrozumiecie moją - taką, a nie inną decyzję. Nie było mi łatwo i nadal nie jest, ale moje postrzępione nerwy, wymusiły na mnie to wszystko. Co więcej, wielokrotne próby uporządkowania wszystkiego, doprowadzenia do starego stanu, do normy okazały się bezowocne i jak się okazało - kompletnie bez sensu...

Moi drodzy!
Tak mendze i mendze wiem - taki mam zwyczaj... Nie będę więcej trzymał nikogo w niepewności. Zanim to przeczytacie, chce ostani raz przeprosić osoby, których to dotyczy, a o których mogę nawet nie wiedzieć... Udało mi się... Kilka dni prób...I wtedy jeden ruch decyduje o wszystkim. Wóz albo przewóz. Zdecydowałem i zmieniłem hasło na www.torrenty.org... Wiem jestem chamem! Ale ile można wytrzymywać komunikaty które pojawiały się już we wczesnych godzinach popołudniowych przy próbie ściągnięcia pliku "osiągnąłeś dzisiaj swój limit pobrań - 15". I nawet to wytrzymałem. Ale kiedy przez 4 dni nie mogłem się dostać na swoje konto: "Inny komputer jest zalogowany na tym koncie nr IP :9.0...." Nie wiem, na jaką skalę zakrojony był ten proceder, jakie szkody finansowe poniosła firma torrenty.org (Wszak nie wiem czy wiecie, rejestracja kosztuje 9zł kurwa plus VAT!), nie wiem też jakim cudem nie dostaliśmy za to tzw. "bana" dawno temu!

Przyjaciele moi drodzy i nieprzyjaciele, rodacy, bracia zza wschodniej granicy, ci ze świńską grypą również, mieszkańcy czarnego lądu i Kamczatki, ojcze dyrektorze, panie prezydencie, dostojnicy, pani z dziekanatu, drogi rektorze i wszyscy inni, którzy korzystaliście z mojego konta, a teraz napotkaliście tą trudność i nie możecie się więcej zalogować "na torrentach" za pomocą hasła "homonto" WYBACZCIE! Pozdrawiam i przepraszam jeszcze raz:)
Bobiszcz

poniedziałek, 30 listopada 2009

Cały dzień w 9 sekund!

Wyszperałem takie coś:


Widzieliście kiedyś tak krótki film, w którym skondensowane jest tyle treści?! No może "Krecik"... Ale tyle tak niesamowicie prawdziwej treści?! Ja nie... I właśnie dlatego, chciałem się tym z Wami podzielić! Pozdrawiam

niedziela, 22 listopada 2009

Historia o niespełnionej miłości w pomieszczeniu kuchennym...

Przydarzyła mi się parę dni temu przygoda. Niespodziewanie, rano, kiedy ostatecznie wstałem z łóżka, zobaczyłem rzecz straszną i krzyknąłem niczym kobieta przed ważną imprezą: "o k... nie mam się w co ubrać!!". Wszelkie próby i starania znalezienia czystych rzeczy w szafce okazały się daremne. Konsekwencje wyciągnięte z tego porannego ciosu były jednoznaczne, no nie do końca. Wszak miałem aż dwa wyjścia: Pierwsze - wracamy do łóżka i czekamy spokojnie, bez paniki parę dni na rozwój wydarzeń. Drugie - robimy pranie... Długi był tok myślenia, wyciąganie wszystkich za, oraz przeciw. A może by tak połączyć przyjemne z pożytecznym i pójść spać? Sen jest zdrowy! Ale jutro muszę być na uczelni... Co będzie gdy pomimo przeczekania kryzysu obudzę się, a on nieoczekiwanie sam się nie rozwiąże?! Co jeśli zaśpię na zajęcia?! (ykhm...). Cóż. Postanowiłem stawić czoła temu wyzwaniu. Pokażę na co mnie stać i mimo zaspania oraz nienajlepszego nastroju spowodowanego brakiem odzienia zrobię to!

Pozbierałem brudne rzeczy, wszedłem do kuchni. Tu chciałbym się na chwilę zatrzymać. Bo, gdzie powinna stać pralka? W kuchni, czy w łazience? Zawsze mnie to zastanawiało u kogoś tak, u kogoś inaczej. No ale nieważne. Wszedłem więc do kuchni... Kuchenka jak każda inna (studencka). Syf plamy na podłodze, mała lodówka w rogu, zlew na przeciwko wejścia - pełen garów, wysoki piec kaflowy po prawej, worek ze śmieciami i półka z masą różnych rzeczy, których nikt nie używa, ale gdy chcesz coś z nich wyrzucić to nikt Ci nie pozwoli. Po środku tego wszystkiego ona - Helga - nazwana tak przez poprzednich lokatorów mieszkania, zapewne za sprawą niewątpliwego niemieckiego pochodzenia. Helga - pralka marki "Miele" z niemieckimi opisami programatorów, na moje oko około 15-letnia machineria, która pewnie nie jedno w swoim życiu przeszła. Wywołuje u mnie lęk, chociażby za sprawą mechanizmu jej otwierania. Może jestem dyletantem w tej dziedzinie, ale gdy miałem przyjemność pierwszy raz spotkać Helgę około półtora miesiąca temu nie potrafiłem jej otworzyć. Wszystkie "poprzednie" miały prosty sposób otwierania - jakaś klamka czy coś. Tej sztuki rozgryźć nie potrafiłem. Niemiecki inżynier wyprzedził swoją epokę i stwierdził, że Helgę otwierać będziemy za pomocą przycisku, gdy Helga jest podłączona do prądu.

Przystąpiłem jednak do tej jak się potem okazało, nierównej walki z SSmanką. KOCH-BUNTWASCHE… STUFENSCHLEUDERN... HAUPTWASCHEN... STARKEN... SPULLEN... SCHLEUDERN... Ehhh SZTEFEN MULLER! Na szczęście poprzedni lokatorzy zostawili kartkę przyklejoną do obudowy Helgi z tłumaczeniem. Ale co z tego?! Skąd mam wiedzieć jaki ustawić stopień odwirowania i czy wcześniej robić przedpranie?! Czarna magia. A właściwie biała, bo Helga to czystej rasy Aryjka. Raz się żyje! na intuicję wcisnąłem parę przycisków. Helga burczała, wyła, chwilami zdawało się nawet jakby śpiewała coś. Ale czegoś jej brakowało. Pomyślisz teraz sobie: „kretyn proszku nie wsypał...” Otóż wsypał. Burczała tak i burczała, ale nadal nic. Pochodziłem po mieszkaniu poszukałem pomysłów. Wiem! Woda... Helga nie miała wody! A jak to się mówi "z gówna forsy nie ukręcisz..." Helga miała swój kranik. Ukryty, gdzieś tam, daleko. Przekręciłem. Nic. W drugą stronę. Nic. Wreszcie w pozycji, w której kranik był od początku, po wciśnięciu HAUPTWASCHEN. Coś zaczęło się dziać. I działo się bardzo dobrze! Helga prała!

Zrelaksowany siedziałem sobie w fotelu i popijałem herbatę kiedy z kuchni przestały dochodzić dźwięki prania. Skończyła. Uradowany pobiegłem do kuchni. Nie wiedziałem jeszcze, że najgorsze dopiero ma się wydarzyć...

"Helga oddaj wodę" proszę... mówiłem po 10 minutach bezowocnych prób wyjęcia z prania z brzucha mechanicznego-gestapowca-kobiety. Bo jak tu wyjąć pranie gdy woda w środku. Tylko razem z wodą, a tego nikt z nas nie chciał. Helga nie chciała oddać wody, do której tak się widocznie przywiązała. Na nic okazały się moje próby rozmowy z pralką: „Helga! Heluś! Helunia! Popatrz na mnie! Co zrobiłem nie tak? Za mało proszku? Hela! Proszę Cię! Ja też miałem ciężkie dzieciństwo! Mów do mnie…” Dla żadnej, wcześniej nie byłem tak czuły, a ona nic… kompletnie nic. Znów zacząłem szukać odpowiedzi po mieszkaniu. Daremnie.

W tym czasie gdy nie wiedziałem co zrobić, pewna osoba (pozdrawiam i dziękuje) zasugerowała mi, że Helga może po prostu potrzebować seksu… Wtedy mnie olśniło! W kuchni ostatnio pojawił się nowy lokator – Mikrofalówka - Skinhead-Mikrofal-Oi! White Power. Znaliśmy się już wcześniej, z poprzedniego mieszkania. Sam zresztą dałem mu tak dumne imię. Powiązałem fakty. Ona – Niemka z prawicowymi poglądami, On – ze skrajnie prawicowymi poglądami. Było oczywiste. Helga się zakochała. Cóż widocznie bez wzajemności. Pierwszej młodości już nie była. Niestety. Zostawiłem Helgę z jej problemem. A niech cierpi. Po tym co mi zrobiła… Udałem się na spacer.

Gdy wróciłem, w mieszkaniu byli już moi współlokatorzy. Razem ustaliliśmy, że Helga jak każda inna pralka nie ma uczuć, a winą może być zatkany filtr… Bez chwili zawahania chwyciłem zakrętkę od filtra bezdusznej maszyny. Nie wiedzieliśmy, że jedno zdanie dzieli nas od katastrofy: „A jak to otworzymy to, woda nie wyleje się z pralki?” Gdybym czasem po wysłuchaniu drugiego człowieka, przeanalizował to co powiedział… Tak więc Helga oddała wreszcie całą wodę… na podłogę. Na szczęście przytomne myślenie i jej konsekwencja - szybka akcja ratunkowa uratowały nas od kompletnej katastrofy. Do dziś, żaden z sąsiadów nie przyszedł z dołu…

To wydarzenie nauczyło mnie, czegoś ważnego. Po pierwsze - Helga jednak ma uczucia i nigdy więcej nie powiem przy niej czegoś ją obrażającego. Po drugie – nie ufaj kobietom, które mówią do Ciebie w obcym języku lub nic nie mówią i po trzecie i najważniejsze – rób pranie w pralni.

środa, 18 listopada 2009

Aaaaah!

Witam! Siedzę nad klawiaturą od 2 godzin. Dramat polega na tym, że od 2 tygodni w głowie mam pomysł, ale jego wylanie z głowy okazuje się teraz rzeczą niemalże niemożliwą. Gdybym napisał Wam po prostu wszystko co tam siedzi.... ten blog z założenia nie miał zawierać treści dramatycznych. Tak więc na początek muszę przefiltrować tą zawartość z jednej strony na drugą, zostawiając te wszystkie niepotrzebne rzeczy z jednej strony głowy. Po drugiej stronie poukładać wszystko tak jak należy i dopiero potem napisać. Proste to nie jest, ale obiecuję, że się staram. Właściwie raz już przelewałem wszystko do notatnika, ale wtedy musiałem przerwać. I tekst został w Wetlinie. W piątek poproszę upoważnioną osobę, żeby wysłała mi to wszystko i wtedy pomyślimy co z tym zrobić.
Mógłbym w sumie nic nie pisać. Teraz tylko ktoś zobaczy w moim opisie adres do bloga, nieopatrznie kliknie z nadzieją na wreszcie dobry tekst, a na miejscu zobaczy taki wypocin. To się wkurzy chyba... Dlatego, żeby jednak zostawić coś tutaj dzisiaj, zostawię dowcip. Proszę bardzo!

W starożytnej Grecji, Sokrates był uważany za człowieka, który posiadł wielka mądrość i wiedzę. Pewnego dnia znajomy spotkał wielkiego filozofa i powiedział:
- Sokratesie, wiesz, czego właśnie dowiedziałem się o Twoim uczniu?
- Zaczekaj chwilę - odpowiedział Sokrates - zanim mi o tym powiesz, chciałbym poddać Cie malej próbie. Taki potrójny filtr, przez który przepuścimy Twoja informacje.
- Potrójny filtr?
- Właśnie - kontynuował filozof - nim powiesz mi coś o moim uczniu, sprawdźmy te informacje pod trzema katami. Pierwszy to PRAWDA. Czy jesteś całkowicie pewien, ze to, o czym chcesz mi powiedzieć jest prawda?
- Nie - odpowiedział znajomy - właściwie to dowiedziałem się o tym od kogoś...
- W porządku - przerwał mu Sokrates - wiec nie wiesz, czy to jest prawda czy nie. Teraz drugi filtr - filtr DOBRA. Czy chcesz mi powiedzieć o tym uczniu coś dobrego?
- Nie, wręcz przeciwnie...
- W takim razie - odparł uczony - chcesz mi powiedzieć coś złego o nim, ale nie jesteś pewien czy jest to prawda. Został jeszcze ostatni filtr: filtr POŻYTECZNOŚCI. Czy to, co chcesz mi powiedzieć jest dla mnie pożyteczne?
- Nie, właściwie to nie...
- A wiec - skonkludował Sokrates - jeśli to, o czym chcesz mi powiedzieć może nie być prawdziwe, nie jest dobre, ani nawet przydatne dla mnie, to, po co o tym w ogóle mówić?
I to właściwie wyjaśnia, dlaczego Sokrates był wielkim filozofem i cieszył się takim szacunkiem, oraz to, dlaczego nigdy nie dowiedział się, ze Platon bzykał jego zonę.

No to ja się ładnie żegnam. Wracam za parę dni miejmy nadziej z czymś konkretnym:)

piątek, 16 października 2009

Z boku do życia

A jak Ty podchodzisz do życia? Ktoś mądry (choć sam nie wiem, czy aby na pewno) powiedział, że życiu trzeba wyjść naprzeciwko. Jasne! Można! Tylko po co? Ten pan tak powiedział zaczynając swego rodzaju lawinę identycznych zachowań. Tak trzeba i już. To jak z windą u nas w kamienicy. Na drzwiach wielka straszy kartka, że 3 osoby najwięcej jechać mogą, a potem kaplica. Ale zastanówmy się... skoro nie da się jechać w 4 osoby, to nic nie ryzykujemy wsiadając na parterze, bo winda w najgorszym wypadku nie pojedzie. Nooo... spadnie do piwnicy, ale przynajmniej byłoby co dzieciom opowiadać. Tak też pomyślałem ostatniego wieczoru i udało się, szczęśliwie dojechalismy na miejsce. Ja już wiem, ale nawet gdybym teraz powiesił tam kartkę, że "Hej ludzie MOŻNA w 4 osoby!". To pomimo oczywistych korzyści jakie z tego płyną... przykład, tak? Proszę. Powiedzmy, że masz 4 osobową rodzinę, dwójkę dzieci. Już nigdy nie będziesz musiał wysyłać swojej malutkiej córeczki po schodach mówiąc "Ty masz córciu młode nóżki, a tatuś czeka przy drzwiach". Przykład wystarczający moim zdaniem. I właśnie pomimo to ludzie i tak nie uwierzą. Bo człowiek przyzwyczaił się już, że ktoś mu czegoś zakazuje. Przejdź ulicą i sprawdź sam: "zakaz palenia", "wstęp wzbroniony", "przejście tylko drugą stroną ulicy". Gdy ktoś człowiekowi na coś pozwala, to już coś jest nie tak - pewnie jakiś podstęp. Co prawda teraznasuwa mi się na myśl tabliczka "tu wolno palić", i w takich miejscach zawsze jest coś nie tak: albo krzesła bez nóg, albo okien nie ma, albo nawet popielniczki... Ale wróćmy do sprawy. Jak Ty podchodzisz do życia? Może warto się zastanowić jak podchodzisz do innych rzeczy? To ułatwi sprawę. Proszę, jak Ty podchodzisz do lustra? Pewnie od przodu?! Ha! To tak jak wszyscy. ALE! Po co podchodzisz do lustra? Żeby zobaczyć siebie?! A podejdź z boku wiesz co zobaczysz? To sprawdź. Potem podejdź do życia z boku. Myślę, że w tym miejscu warto skończyć i polecić taki oto tutaj utwór:

Jacek Kleyff - Huśtawki

środa, 16 września 2009

Jeśli nie chcesz

...Tak więc 7 dnia Bóg stworzył fajrant. Tak, żeby nikt nie musiał w niedziele pracować, bo przed poniedziałkiem to okrutnie niezdrowo. Wtedy powiedział - "to jest dobre" i sięgnął po następne piwo. Jednak pewnemu człowiekowi bardzo się to nie spodobało. Miał żal do Boga o to, że zakazuje mu pracować w siódmy - ostatni dzień. Wynikało to oczywiście z przyczyn czysto materialnych. Czemu nie mogę pracować w niedzielę, skoro wtedy jest najlepsza stawka! - Dziwił się człowiek. Bóg mówił jednak - odpocznij! Napij się piwa! Ale człowiek wolał pracować w niedzielę, a piwo i tak przy tym pił. Spór nie trwał długo, gdy okazało się, że człowiek znalazł innych, którzy byli
podobnego zdania. Zaczęli więc protestować razem. Bóg nie wiedział już co zrobić. Dlaczego tym ludziom tak zależy na pracy w niedziele?
Wtedy wpadł na chytry plan. Przekazał ludziom, wiadomość o następującej treści:

Bóg: Jeśli nie chcesz odpoczywać w niedzielę powiedz mi o tym w ciągu 20 minut, jeśli 70% ludzi chce pracować siódmego dnia to zostanie automatycznie do tego uprawniony. Pozdrawiam, Bóg.

Ludzie wyraźnie zadowoleni, zaczęli zamawiać sobie pracę w niedzielę. Wtedy Bóg powiedział:

Od Boga - Głowny Założyciel świata: Widze ze mój pomysł - niedziela, jest totalnym niewypałem, niestety jego usunięcie potrwa kilka dni. W ramch przeprosin dostaniecie 7 dni pięknej pogody. Jedyne co musicie zrobić, to powiedzieć mi o tym.

I ludzie zaczęli mówić...
Wtedy Bóg znów przemówił:

Bóg: to już ostatnia informacja, proszę o DOKŁADNE powtózenie tej wiadomości, proszę nie pomijać kodu na jej końcu - pozwoli mi to zliczyć, ile osób pragnie usunięcia Niedzieli. Pozdrawiam - Bóg. HJ796-JGDYS-9765F-7HJN9-23EZN-LIK76.

I ludzie powtarzali. I powtarzali nietylko to, bo zauważyli, że nic się nie dzieje. Zaczęli wobec tego przekazywać sobie wiadomość jakoby Bóg powiedział:

KONIEC NIEDZIELI!!! INFORMUJĘ WSZYSTKICH LUDZI, ŻE NALEŻY W CIĄGU 24 h PRZEKAZAĆ MI TĘ WIADOMOŚĆ, ABY POZBYĆ SIĘ NIEDZIELI, W INNYM WYPADKU NIEDZIELA POZOSTANIE!

Tekstów temu podobnych było mnóstwo i ciągle powstawały nowe - wymyślane przez ludzi oczywiście. Doszło wreszcie do tego, że ludzie zaponieli po co krzyczą i krzyczeli, aby krzyczeć, aby najgłośniej!

Bóg tymczasem korzystając z niedzieli, siedział sobie i pił w spokoju piwo...


Do natchnięcia się natchnął - Skowronek, dziękuje i korzystając z okazji pozdrawiam mamę oraz tatę.

Czy jest coś prostszego?!





Ano właśnie...

niedziela, 13 września 2009

"Ty będziesz następny!"

Drogi czytelniku, tego prawdopodobnie najmniej poczytnego bloga na świecie, a może nawet w całych Bieszczadach. Muszę się przyznać, a robię to z nieopisanym żalem i smutkiem, że jeszcze nikt, nigdy i nigdzie jak to mówią "forsy z gówna nie ukręcił". Również ja. Już wyjaśniam. Dostałem zatwardzenia twórczego. O ironio!!

Na całe szczęście, znalazł się jeden taki, dzięki któremu zobaczyłem to:
...I musiałem się tym podzielić. Zdjęcie dzięki uprzejmości Andrzeja K., któremu dziękuje za zafundowanie porządnej dawki niepowstrzymanego do chwili obecnej śmiechu.

środa, 26 sierpnia 2009

Niechciany GOŚĆ

Budzisz się rano, pikawa nabija rytm, nieco szybszy niż zazwyczaj. Równo z serduchem bije głowa. Coś w środku zawzięcie raz po razie uderza w czoło. Bierzesz do ręki swój telefon. Dwie odebrane rozmowy, Trzy wychodzące, kilka smsów... Kto się z tego wytlumaczy? Lewa noga, ciężkim krokiem wstaje z łóżka. W łazience, głowa pod kran, uwierz mi - nic milszego nie przytrafi Ci się dzisiaj. Nie jesz nic, bo się nie da. Mleko wyjęte z lodówki - dzień wyjęty z życia. Słońce świeci za głośno, księżyc huczy po drugiej stronie. Jest okropnie, wracasz do domu i siadasz przed monitorem, piszesz jakieś brednie. Zastanawiasz się, ile osób to przeczyta. Kac morderca - bezlitosny zabójca, eksterminator umysłów. Niechciany, aczkolwiek zapowiedziany GOŚĆ. Karmisz go różnymi napojami, żeby jak najszybciej sobie poszedł. Znajdujesz piwo w lodówce... Częstujesz gościa.
Ach po piwku z każdym, nawet najbardziej niechcianym gościem da się wytrzymać!

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

A właściwie...

Od dziś, w miarę moich możliwości, chęci, zapału, czasu i ochoty w rubryczce obok będę prezentował dowcip dnia. Każdy kto mnie zna, myśli w tej chwili... "ta k***a na pewno codziennie będzie nowy". Oczywiście, że nie... bo i po co?

Z braku weny - dowcip!

Przychodzi jasiu z pierwszego stosunku w jego życiu
- Tata sie pyta: No i jak, jak było?
- Jasiu: Super, super
- Tata: Ciesze się, to kiedy idziesz na nastepny?
- A nie wiem, nie wiem jeszcze mnie dupa boli wiec predko nie
pójdę

środa, 12 sierpnia 2009

Do odważnych świat należy!


















Do odważnych świat należy! Oczywiście kazdy może pójść na robotykę, czy inne mechatroniki... tylko po co?! Po takich kierunkach jest praca ot tak! A gdzie troche ryzyka w życiu?! Gdzie nutka niepewności?! Pfff!

Zdrapka i nieszczęść ciąg dalszy

- Może słonika?

- Po cholerę?

- pan nie wiesz? Na szczęście!

Nie sądze! Słonie ani żadne inne stworzenia nie przynoszą szczęścia, ani pecha*. Tym razem mam na to twarde dowody! Nie cały miesiąc temu, odwiedziłem miasto Kraków. Wycieczka była na tyle służbowa, że wymuszono na mnie, abym zrobił sobie zdjęcie. Na nieszczęście był poranek, a że wycieczka była też na tyle rekreacyjna, to towarzyszył mi poranny ból Glowy, pomieszany tu i ówdzie, z nieznośną suchotą w górnych partiach układu oddechowego. Było jak było, może kiedyś zdobędę sie na to, aby pokazać to zdjęcie w tym miejscu. Może dopiero wtedy niektórzy z Was zrozumieją, co mi dolegało tego ranka. Wracając od fotografa, który zrobił mi moje nowe ulubione zdjęcie, na którego widok ludzie chowaliby nie tylko dzieci, ale kury i całą inna trzodę, spotkałem kolekturę Lotto. Mam dziś pecha - stwierdziłem, a za raz potem, jako autor tekstu o bzdurnych przesądach, jakoby dla udowodnienia wszedłem i kupiłem kupon.

Lotek, bo tak się nazywał, był zwykłą zdrapką z dwoma polami do odsłonięcia, kosztował mnie złotówkę, w zamian oferował mi wygrane, od złotówki, do 50 000. Pomyślałem sobie dlaczego miałbym nie wygrać 50 000?! Ciekawe jakie to prawdopodobieństwo? A zaraz potem, jako autor jednych z najbardziej niedorzecznych prac na lekcjach matematyki, jakoby dla udowodnienia, przestałem nad tym myśleć. Popatrzyłem na sprawę z innej strony. Dlaczego miałbym nie być najlepszy, jedyny?! Przecież już raz, na samym początku mojego życia, byłem tym najlepszym! Najlepszym spośród kilkuset milionów jedynym, któremu się udało! Ale… nie tylko mi… każdemu z nas… cholera… Po co być najlepszym, kiedy każdy kogo spotkasz też nim jest? Każdy z nas już raz wygrał swój milion! To nic, ja wygram drugi raz, na pewno mi się uda, dlaczego nie?!

Tak więc jestem jednym z kilkudziesięciu tysięcy potencjalnych wygranych, właścicieli pół miliarda starych złotych… Jadąc windą, zobaczyłem mały druczek pod zdrapką. „2 słonie – podwójna wygrana”. Jasny gwint! Mogę być dwa razy bogatszy niż już prawie jestem!

Zdrapałem pierwszą zdrapkę, moim oczom ukazało się stadko zwierząt, całkiem niemałe. Był tam żółw, żyrafa, parę innych zwierząt i? Dwa słonie. Wygrałem już 2 polskie złote… jestem bogaty. Przyszła pora, aby zobaczyć jak obrzydliwie będę dziś bogaty. Wahałem się z tym jednak. To nie było proste! Spodobała mi się moja zdrapka w tej postaci. Winda dojechała już na górę, już miałem drapać, ale… NIE! A jak zdrapię moje 100 000 PLN, ktoś to zauważy i mnie napadnie?! Zrobię to w bezpiecznym miejscu. Najbezpieczniejszym.

Siedząc na sedesie zacząłem powoli drapać drugie pole… Napięcie rosło, drapałem od prawej strony… zobaczyłem „zł”, już przygotowywałem się na liczenie zer, a tu nagle zamiast brzuszka od „0”, poprzeczka od „4”. Jasna cholera…

Cóż! I tak jestem bogatszy o 3 złote!

Po południu przechodziłem znów obok kolektury. Wszedłem więc odebrać moje pieniądze. – dzień dobry panu! Wygrałem 4 złote! – Gratuluję! Kupony, czy gotówka?

Zamarłem… Odpowiedziałem mu – to dwa kupony i… reszta gotówką! Tak się stało… Wyszedłem i tym razem z zimna krwią zacząłem drapać, teraz od lewej strony. Bez owijania w bawełnę raz ciach i po bólu 500 zł… gdyby komuś z Was przytrafiło się coś takiego w drodze na imprezę zachowywalibyście się tak jak ja! Wszedłem natychmiast do kolektury ustawiłem się do zdjęcia podczas odbierania nagrody, zażartowałem sobie – teraz pan powie, że mój kupon przeterminowany czy cos hoho…

- Nie ma słonia - Jak to?! Atmosfera w małym, żółtym domku zmieniła się o 180 stopni, teraz to pan żartował ze mnie, a nie ja z niego… to on miał w kasie dużo pieniędzy, a nie ja… co prawda to nie jego, ale on je miał! – Wie pan co? Miała być świetna impreza, a pan wszystko zepsuł… powiedziałem wychodząc…

Pamiętajcie. Jeżeli już jakieś zwierzę może przynieść pecha to nie jest to czarny kot ani nic innego, to słoń! Koniecznie z trąba do góry! Te stworzenia należą do najbardziej bestialskich, bezdusznych istot jakie widnieją na zdrapkach! Weźcie do siebie to co powiedziałem. Wybaczcie, że nie ma konkretnej puenty, ale nic oprócz „nie kupuj słonia” nie przychodzi mi do głowy, dzięki cześć.

* odsyłam do wpisu niżej.


środa, 17 czerwca 2009

niedziela, 17 maja 2009

No jak to jest?

Czasem się zastanawiam, no jak to jest z tymi przesądami... Coraz częściej dochodzę jednak do wniosku, że za dużo w tym wszystkim przekłamań i niedomówień, aby cokolwiek z tego wszystkiego miało wyniknąć. No weźmy pierwszego z brzegu. Czarny kot. (Na potrzeby tych przemyśleń, zatrudnijmy na chwilę - statystycznego kota - FIlemona) Proszę bardzo. Według przesądu, gdy Ci takowy zwierzak przebiegnie drogę to przyjacielu kaplica - wracaj do domu i zamknij się w pokoju z miękkimi ścianami. No ale popatrz na to z drugiej strony i wyobraź sobie sytuację - Idziesz sobie swoją drogą, filemon idzie swoją (bo koty ponoć zawsze chadzają swoimi ścieżkami), no i widzisz, że bestyja wychodzi na Twoją, drogi czytelniku ścieżkę... Myślisz sobie "jestem w dupie". Ale po co od razu panikować? Po to masz nogi, żeby w razie takiej przygody zmienić kurs i pójść inną drogą! Nie sądzę, że kot czarny marki Filemon będzie na tyle natrętny, aby pójść za Tobą i poprawić to co mu się nie udało za pierwszym razem. Innym wyjściem z kociej opresji jest przejść drogę jemu! Przyśpiesz i bądź pierwszy! Jak mówi kocie przysłowie "Będziesz miał pecha gdy biały człowiek przejdzie Ci drogę" (rasizm? Nie większy niż mówienie o pechowych czarnych kotach). Tak więc juz dwa razy ominął nas pech, a to tylko dwa sposoby na uniknięcie niefarta. Jest ich dużo dużo więcej, a najprostszym, najbardziej logicznym i skutecznym będzie przyłożyć czarnemu delikwentowi kamieniem. Nawet jesli posiniaczony Filemon i tak zdoła przebiec drogę, to ile satysfakcji wyniknie z celnego rzutu do ruchomego celu... i mimo pechowego dnia, ile radości wypłyne z rozmów przeprowadzonych ze znajomymi, gdy pochwalisz się "trafiłem dziś czarnego kota kamieniem..."

No dobra. Kot przebiegnie drogę... ale tak naprawdę, co to znaczy?! Przebiegnie drogę po której idę? No ale jeśli przebiegnie mi ją kilometr przede mną?! I wtedy cały dzień pechowy, a Ty biedny człowieku zastanawiaj się o co do cholery chodzi?! A jeśli będę pierwszy na skrzyżowaniu? I kot przeczłapie mi drogę za mną? Wtedy też będę miał pecha? To pierwsze niedomówienie w tym przesądzie. Inne - czarny kot. Niby każdy wie. Ale co jeśli nasz przykładowy kot Filemon będzie od naszej strony czarny a od drugie biały? Ja wiem, popadam w skrajnosć, ale co będzie jeśli?! Albo jeśli ma białą łapę, jedną. A jeśli Filemon tak naprawdę nie jest czarny tylko sto metrów wcześniej wpadł na chwilę do kopalni? Wtedy po pierwsze, człowiek zestresowany, a po drugie jak wynika z powyższej treści, jeszcze biedny kociak, kompletnie niewinny kamieniem dostanie.

środa, 1 kwietnia 2009

Piłka nożna i prima aprilis

  Odkąd przestałem kompletnie interesować się piłką nożną, moi starsi bracia, potem tata, a teraz nawet mama, śmieją się ze mnie i mówią "co to za facet, który nie lubi piłki nożnej". Kulminacyjnym tego momentem było zdarzenie, kiedy to nasz bramkarz - Boruc (ps. Borubar) zrobił coś złego na boisku, konkretniej pod bramką (do teraz nie wiem co), a  ja po trzech dniach, podczas których "Borubar" nie schodził z pierwszych stron gazet - nic nie wiedziałem... Zdecydowałem się więc, kiedy nadarzyła się stosowna okazja,  obejrzeć mecz... POLSKA - SAN MARINO... Z czasów kiedy jeszcze marzyłem o byciu piłkarzem pamiętałem, że reprezentacja San Marino, jakby  to ująć "golami nie grzeszy". No cóż niech stracę... Uważam osobiście, że przez 90 minut ze sporym okładem można zrobić dużo innych ciekawszych nawet rzeczy, pzykładowo - napić się piwa, albo napić się dwóch piw, albo mmoże napić się trzech piw. Wiem, że istnieje spora rzesza ludzi, któzy uwielbiają te dwie czynności łączyć jest też spora grupa, która łączy oglądanie meczu z drugą czynnością i jeszcze większa, która łączy mecz z czynnością trzecią... Ja do nich nie należę. No, bo po co zaśmiecać sobie głowę podczas picia piwa, kawałkiem szmatki, za którą gania 20 gości. A i jeszcze się denerwować! Bo Perejro nie tak podał, Bo Franek znów w piłkę nie trafił, a Borubar nie złapał piłki... Po samym piciu piwa można mieć co najwyżej dzień kaca, a z tego co widziałem ostatnio to Polacy mieli po "akcji Boruca" kaca przez kilka dobrych dni. Ale wróćmy do mojego "powrotu do piłki nożnej". Zamiast piwa miałem herbatę, zamiast chipsów frytki, a zamiast kolegów z osiedla rodzinę... tą samą która wyśmiewała się ze mnie. Aha warto też dodać, że zamiast jakiegoś"AJRISZ PABU" siedzieliśmy w kanapie w domu. Co prawda proponowałem bratu, żebyśmy poszli do knajpy i tam obejrzymy ten mecz, ale NIE... samochodem jestem. No jak tak na mecz samochodem przyjeżdżać!? 
  Wreszcie zaczał się mecz. Rodzina wzięła głęboki oddech minęło trzy sekundy, potem sześć, gdy spuścili powietrze. Tata rzucił szydercze: "Noo! Zobaczymy!" Minęło 10 sekund, 12 zjadłem frytkę, 14 sekund - drugą 17 popiłem herbatą, 20 - tata: "Tyy popatrz!" 27 sekund gol... No co zrobić. Miało być widowisko! Mieliśmy czekać na bramkę, pot miał zlewać się z nas bardziej niż z tego biednego sędziego, miałem zjesć moje frytki, miałem wylać herbatę, bo się zrobiła zimna, miałem zdąrzyć zgłodnieć... a tu?! Och gol. Prima aprilis? hmmm. No nie... No ale cóż. Minęło 10 minut i mi się już nie chciało... ktoś teraz powie "gówno się bobek znasz". Pewnie tak... Minęło 45 minut i było 4:0. byłem pewny, że nie będę oglądał 2 połowy, ale coś mnie skłoniło. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, że  pod koniec meczu, z odbiornka tv słychać: "No Panowie po dziesiątego", albo kompletnie bez emocji "I mamy gola...". 
  10 do 0. Biedni piłkarze w niebieskich strojach... Piłka jest okrutna. Moim zdaniem powinni się cieszyć, że nie mieszkają w Polsce. Polskie media i ludzie zrobiłyby z nich po takiej porażce winnymi II Wojny Światowej, wybuchu bomby w Hiroszimie, komunizmu i bandą nieudacznków, z przywódcą nieudaczników na czele. I nie liczy się to, że ostatni mecz był dobry! Nie liczy się to, że to tylko jedno potknięcie od dawna. W Polsce chyba trudno tak bardzo jak nigdzie indziej być gwiazdą sportu. Młody utalentowany sportowiec najpierw szuka sponsora parę lat. Gdy już mu się uda, zaczyna odnosić sukcesy. Ma coraz więcej fanów, wygrywa wszystko i ogrywa wszystkich i wszystko jest wspaniale, aż do czasu gdy się potknie... "O Ty taki i owaki!", "Nie robiłby z siebie pajaca", "Czemu on sobie nie da już spokoju?!". I to mnie denerwuje bardzo. Wszystko jest dobrze, dopóki jest dobrze... To jedna z przyczyn dlaczego przestałem interesować się piłką nożną i innymi sportami też.
  Ogólne wrażenia po meczu... w tym samym czasie na innej stacji laciała jakaś telenowela, tam też akcja układa się w ten sposób, że na początku nic nie wiadomo, ale już po minucie wiemy, że wszystko musi skończyć się dobrze. To chyba było podobne widowisko. Frytki zjadłem, herbatę wypiłem, mecz obejrzałem. Niejedne frytki w najbliższym czasie zjem, niejedna herbaę wypije, ale do oglądania meczu.... jakoś mnie nie ciągnie...

piątek, 27 lutego 2009

"Firma po AGH-u"


Zapraszam na bloga traktującego o moim nowym zajęciu, skutecznie wypełniającym czas podczas przerwy zimowo-letnio-wakacyjnej. 

www.firmapoaghu.blogspot.com 

Nie odpowiadam na pytania dotyczące mojej przeszłości, oraz planów. Mam tego po prostu dość, już mi się nie chce opowiadać w kółko, że studia skończyłem, przyjechałem do Wetliny, tu po 3 dniach zadzwonił do mnie Wacik i powiedział, że jest praca i mnie przyjmie, na co się zgodziłem i że teraz zrobiliśmy bloga, żeby każdy mógł widzieć jak (nie)pracować na budowie, nie powiem też nikomu, że chcę poprawić maturę i zacząć od nowa, że nie będę budowniczym, bo nie chce, nie powiem o nie!!

środa, 18 lutego 2009

GG NK i inne (z życia)

 - mam wiadomosc na nk "jupi"  "lol2"

 - łaaaaaaaaaaaaaaa

 - hahahahaha :D

 - kurwa lancuszek  "zalamka"

 Pozostawiam bez komentarza:) Dodam tylko, że płakalem ze śmiechu...

piątek, 13 lutego 2009

5 groszy

Najbardziej wkurzają mnie rozdeptane gumy na chodniku, które wyglądają jak 5 złotych...ale jeszcze bardziej, 5 groszy leżące na chodniku, po które nikomu nie chce się schylić...

sobota, 24 stycznia 2009

FAKT!!

  • "2 w nocy, gdy wszyscy słodko śpią, pan Andrzej trzyma kredens"
  • "koń chuligan rozbił mi wino"
  • "Bóbr wyskoczył z lasu i zaatakował. Pogryziony pan Jan wylądował w szpitalu. Nie może pojać, skąd w małym bobrze tyle agresji?"

I inne kwiatki z naszej ulubionej gazety...
http://www.gry-online.pl/S055_forum.asp?ID=8578195&WID=8578190

Polecam poświęcić 5 minut... WARTO

wtorek, 20 stycznia 2009

Godzina 12

Godzina 12, podnoszę się z krzesła, bo gołębie działają mi na nerwy siadając na moim balkonie. Otwieram drzwi, szum tego brudnego miasta pomieszany z wiatrem uderza w uszy. Zaraz potem ptak gatunku - gołąb, rasy-balkonoosrywacz przysiada na barierce. I co, teraz się wysrasz? Pomyślałem sobie... zero wstydu, tak przy ludziach... Widzę skupienie w jego oczach, udaje, że mnie nie widzi... To ja też poudaje! Napięcie rosło, czułem jego obecność obok i właśnie wtedy, gdy wszystko wskazywało na to, że któryś z nas pęknie i albo ja wydam z siebie głośne "wypier...!", albo on wyda z siebie dużo cichszy dźwięk, coś go spłoszyło. Może jednak zachował odrobinę kultury... Szum samochodów i miasta nie ustawał, wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej dzwonił w uszach. Zobaczyłem szare bloki i szary śnieg zamieniający się w szare błoto, spod którego wyłaniał się szary asfalt. O jak tu paskudnie!!!

wtorek, 6 stycznia 2009

Krótko rzecz biorąc, o rzeczach co znikają bez śladów... rzeczowych

UWAGA! Poniższy tekst może być niebezpieczny dla zdrowia psychicznego, lub dla relacji, jakie drogi Czytelniku panują między nami...

Czasem w naszym pięknym (jak się okazuje nie zawsze) świecie, mamy do czynienia ze zjawiskami wręcz nadprzyrodzonymi. Nie byłoby w tym nic złego, przecież każdy czasem lubi popatrzeć na jakieś "dziwne" rzeczy. Jednak "Rzeczy" te (tak, napisałem Rzeczy z dużej litery), są na tyle przebiegłe i sprytne, że nie zdarzają się ot tak jakby nam się mogło wydawać - w losowej chwili. Ludzie ułatwili sobie życie i przywykli nazywać je "wypadkami losowymi". Prawda jednak jest taka, że każda Rzecz ma swoje drugie ja. Przykładowo: Sięgasz do kieszeni po długopis, bo musisz podpisać coś ważnego. A tu?! Nie ma długopisu! Uciekł? Owszem. Czekał! Wiedział, że wreszcie przyjdzie taka pora, że będzie potrzebny. I właśnie kilka sekund przed tym znikł, a Ty człowieku kombinuj!! Wracasz do domu, patrzysz na biurko... jest oczywiście, myślisz sobie wtedy - pewnie cały czas tu leżał... Gówno prawda! Z premedytacją uciekł z Twojej kieszeni. Specjalnie, żeby zrobić kłopot. Kolejna sprawa to taka, że gdy już zorientujesz się, że Twojego przykładowego długopisu nie ma i zaczniesz go szukać, to nigdy nie znajdzie się tam gdzie pomyślisz, że mógłby tam być. Co prawda problem może tkwić w tym, że nie możesz pomyśleć gdzie nie może leżeć, bo zasadniczo wtedy właśnie pomyślałbyś, że tam jest! I to kolejna sztuczka "Rzeczy". Warto by się było jeszcze zastanowić, co te istoty, które uważamy za niczego niewinne przedmioty mają z tych poczynań. Otóż drogi przyjacielu nic! Nic oprócz chorej satysfakcji. I wyobraź sobie teraz - mówi Ołówek do Długopisa (oczywiście zbieżność nazwisk i wydarzeń - przypadkowa)
- Ty, słuchaj wczoraj spieprzyłem Bobkowi zza pazuchy!
- Ha! Ja się mu wypisałem w trakcie matury!
Bo oprócz tego, że wszystko czasem znika, to jeszcze potrafi nieźle zakombinować i utrudnić życie.
Żeby nie być gołosłownym przytoczę pewien dobitny przykład tego, że Rzeczy nie chowają się byle kiedy, tylko w ważnych momentach! Otóż dziś około godziny 16 zacząłem wybierać się na uczelnie. Potrzebny był mi indeks, bo miły pan miał mi coś tam wpisać:D nie wnikajmy co, w każdym razie coś dla mnie pozytywnego. Idę więc do półki, tam gdzie zawsze leżał... Nie ma szukałem tak pół godziny. "Pomyśl gdzie jeszcze nie szukałeś" taaaa to nie jest takie proste, nie ma lekko w życiu.
Jest jednak kilka wyjść. Możemy zostać pustelnikami i nie mieć nic, co mogłoby nam zginąć, albo bardziej wyrafinowany pomysł - przywiązać wszystko sznurkami do siebie... Chociaż wtedy na pewno psia mać sznurki by się poplątały i dalej gówno z tego. Tak więc nie ma wyjścia - albo do lasu, albo zabawa w "Co mi zrobisz jak mnie znajdziesz" z "Rzeczami". O!