poniedziałek, 22 marca 2010

Zawody w usuwaniu resztek śniegu z podwórek

Coroczne, międzysąsiedzkie zawody w usuwaniu resztek śniegu z podwórek rozpoczęte! Jak co roku znak do startu dał sam sołtys wbijając pierwszą łopatę w brudno-białą hałdę. Niestety sołtys ma swoje zajęcia i zaraz po tym musiał wrócić do pracy. Zresztą mówi się, że obchodzi go ten śnieg tyle co zeszłoroczny… śnieg. Na swoim podwórku pani Helena – zeszłoroczna tryumfatorka wiosennych zmagań, a u jej boku wspierająca ją rodzina z łopatami. Pani Helena twierdzi, że rodziny wielodzietne zawsze, były faworytami i na pewno wie co mówi, bo co dziewięć łopat to nie dwie. Złośliwi sąsiedzi twierdzą jednak, że mąż mistrzyni używa zakazanych substancji, które pomagają drużynie wygrywać, sam pan Zbigniew zaprzecza, ale zaznacza, że: (tu cytat) „szszyztkhie zieci to mojja, zzasługha!”

Każdej wiosny podczas imprezy można obserwować, jak pomysłowi bywają uczestnicy. Zwłaszcza ci, którzy nie mając tylu rąk do pracy, co pani Helena z Mężem, szukają coraz to nowych sposobów, na usunięcie niechcianego śniegu. Pan Wojciech tydzień przed zawodami przywiózł kontener specjalnej soli z Wieliczki, która jak twierdzi zrobi brudną robotę za niego. Co na to jury? Rok temu po zawodach w lokalnej gazecie mogliśmy przeczytać oficjalne oświadczenie: „Sól nie znajduje się na liście substancji zakazanych. Nie ma więc przeciwwskazań, aby jej używać,”. Pan Wojciech twierdzi, że to oczywiste, że przeciwwskazań nie ma, wszak sól, którą kupił ma homologację MKOL-u. Jeszcze dalej posunęła się Pani Stanisława, która na całym podwórku rozstawiła i zapaliła gromnice. „W tym roku Najświętsza Panienka pomoże mi wygrać!” – mówi seniorka. „To sprytne” – mówi proboszcz tutejszej parafii, który przed plebanią rozsypuje popiół krzycząc co chwilę „z wody powstałeś i w wodę obrócisz!”

Za czarnego konia tegorocznych zawodów, uważa się właściciela sklepu, który przed całym zamieszaniem, ogłosił, że piwo w dniu zawodów jest przecenione o 50%. Zniósł też na 24 godziny zakaz spożywania alkoholu przed sklepem. Pytany o co w tym wszystkim chodzi, prosi o dyskrecję i odpowiada krótko: „Rozdepczą”. To naprawdę dobra metoda. Świadczy o tym fakt, że na półmetku czasu, nieświadoma niczego klientela zadeptała prawie cały śnieg. Zacierając ręce, właściciel powiedział też, że dziś wyjątkowo nie będzie przeganiał sikających pod jego sklepem.

Nie obyło się też bez incydentów i zamieszek. Rano przed samym startem, okazało się, że łopaty, które pan Krzysztof i jego serwismeni przygotowywali od trzech tygodni, specjalnie na ten dzień w niewyjaśnionych okolicznościach straciły drewniane trzonki. „To wielki ból, razem z ekipą pracowaliśmy na sukces tyle czasu i wszystko na nic” mówi zrezygnowany pan Krzysztof. Równocześnie nie kryje podziwu dla ogniska, jakie rozpalił jego sąsiad. Później, bo około 15.30 w okolicy dało się słyszeć: „Ty (tutaj cenzura), jak możesz?!” Oraz głośny trzask łamanej łopaty. Okazało się, że pan Mariusz wyrzucając śnieg na posesję swojego sąsiada - pana Kazimierza, zauważył nagle, że na drugim końcu ogrodzenia dzielącego sąsiadów, pan Kazimierz z energią robi to samo. Podobno szczątki plastikowych łopat porozrzucane były w odległości 100m od miejsca zdarzenia.

Blisko zwycięstwa był pan Eugeniusz. Jak wielkie było jego zdziwienie i jak słuszne rozczarowanie, kiedy po (wydawałoby się) skończonej pracy, pozując do zdjęcia ze swoją łopatą, usłyszał szum śniegu zjeżdżającego z dachu jego domu. Po długim dniu ciężkiej i zaciętej rywalizacji, gratulacje od burmistrza oraz główną nagrodę – roczny zapas lodu do drinków wraz z zamrażarką, otrzymała pani Eleonora, która wykazała się nie lada inteligencją i na łamach lokalnej gazety obwieściła, że jej śnieg jest cudowny, gdyż ulepiony z niego bałwan do złudzenia przypomina jednego ze świętych. „Każdy chce mieć taki śnieg! I takiego bałwana!” z radością mówi zwyciężczyni.

Tradycyjnie po dekoracji i przyznaniu nagrody głównej, w remizie odbyła się huczna zabawa, która trwała do białego rana. Wychodzący z niej około godziny 5.00 nad ranem mieszkańcy, nie mogli wyjść z podziwu i nie kryli frustracji gdy zobaczyli, że na ziemi leży 50 cm świeżego puchu.

niedziela, 21 marca 2010

Zgromadzenie Spontaniczne

Jak donosi „Gazeta prawna”, której jestem pasjonatem, miłośnikiem oraz prenumeratorem:

Organizator zgromadzenia spontanicznego powinien powiadomić policję o zamiarze jego przeprowadzenia nie później niż 24 godziny przed zgromadzeniem.

Rozumiem, że język prawny może być dla niektórych trudny i niezrozumiały. Toteż na chwilę wcielę się w role prawnika, żeby przełożyć wszystko na polski.

Przyjmijmy też, że jestem organizatorem kulturalnej popijawy, co wprawdzie prawnikowi nie wypada, ale ten fakt pomińmy. Jak wiadomo popijawa jest zgromadzeniem jak najbardziej spontanicznym. W świetle nowego prawa jako organizator będę musiał wyprzedzić swoją spontaniczną myśl: „napiłbym się” o co najmniej 24 godziny. Muszę też zadzwonić na policję i powiadomić o tym fakcie: „panie władzo jutro wieczorem mam zamiar przeprowadzić zgromadzenie spontaniczne – będziemy pić wódkę!, skończymy o 2 w nocy, proszę czekać na nas z alkomatem”

Na szczęście, czytając dalej widzę że:

„Zgromadzenie spontaniczne to zgrupowanie przynajmniej 15 osób zwołane w celu wspólnego wyrażenia stanowiska w związku z wydarzeniem nagłym i niemożliwym do wcześniejszego przewidzenia”

Tak więc, nie będę w obowiązku dzwonić do policjanta jeśli na moją imprezę przyjdzie mniej niż 15 osób. To spore ograniczenie! A co jeśli Stefan przyjdzie z kolegą? Jeśli jednak już mam ponad 15 osób, to aby spełnić wszystkie wymagania i moje zgromadzenie spontaniczne uczynić przysłowiowym „niezłym pierdolnięciem” musimy wyrazić wspólne stanowisko w związku z wydarzeniem nagłym i niemożliwym do wcześniejszego przewidzenia. Gdy skończy się alkohol, co ciężko przewidzieć - wszyscy razem, demokratycznie wygonimy kogoś do sklepu.

”Nie będzie można go zakazać, a rozwiązanie zgromadzenia przez policję w trakcie jego trwania ma być możliwe tylko wtedy, gdy zagraża życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach”

Nikt też nie będzie mówił mi, czy mogę zrobić imprezę i nikt nie będzie mógł rozpędzić towarzystwa w trakcie jej trwania, bo nie ma nic gorszego niż piwo dopite do połowy – ani puste ani pełne. Nie będzie, chyba, że zgromadzenie jest na tyle spontaniczne, że zagraża życiu, lub zdrowiu albo mieniu w znacznych rozmiarach. To dość ciekawa wzmianka. Jeśli ktoś przesadzi z ilością alkoholu i zabije „zgona” - państwo, które troszczy się o nas wszystkich, zgromadzenie przerwie. Zastanawiają mnie „znaczne rozmiary” zagrożenia mieniu. Jeśli wyrzucę telewizor przez okno to nie spełnię warunku znacznych rozmiarów. Lodówka będzie w sam raz!

Co tu dużo mówić? Gromadźmy się i bądźmy spontaniczni!

niedziela, 7 marca 2010

Chińczycy, Dżdżownice i Dzień Kobiet

Czy to chiński rok szczura, smoka, konia czy dżdżownicy, co rok przychodzi dzień 8 marca – dzień kobiet. Swoją drogą to ciekawe, czy w Chinach też ludzie obchodzą dzień kobiet. No bo jeśli mamy (oczywiście przykładowo) rok wspomnianej już dżdżownicy, albo żuka gnojarza to przecież nie można z tego roku „wycinać” jakichś osobnych dni, dla kogoś innego! Nie ma św. Mikołaja! Nie ma Walentego! Nie ma Andrzeja! To nie ma i dnia kobiet! Jest dżdżownica i już! Pomyślcie tylko jaka ważna jest dżdżownica dla Chińczyków. Dzięki dżdżownicom gleba jest lepsza. I bynajmniej nie dlatego, że dżdżownice glebę spulchniają, bo to bujda dla dzieci w podstawówce, a dlaczego? A już tłumaczę. Odpowiedź jest prostsza niż myślicie! Jak na pewno każdy z Was wie, Chińczycy rocznie łowią 16000 ton ryb, co stanowi 18% światowego połowu! A na co się łowi ryby?! Na robaki! Czerwone! Dżdżownice! I teraz, co następuje. Chińczyków jest bardzo dużo, nikt już nie liczy w milionach, bo łatwiej na hektary. Jak taki tłum chińczyków zacznie ryć w ziemi, żeby dżdżownice wykopać na ryby? To ziemia spulchniona tak, że dżdżownicom kopary (nie te od spulchniania ziemi - inne) opadają. I możecie mi wierzyć lub nie, ale to oczywiste. Hektar chińczyków kopie – gleba spulchniona (to i urodzaj będzie większy) – dżdżownice są – ryby są! 16000 ton samo się nie złowi! Oj nie!

O czym ja to… Ah! Dzień kobiet! Jest to niezręczna data. Obiekt sporów, że to podobno komunistyczne święto itd. Rzec by się chciało „Kobiety na traktory!” Legenda głosi, że to komuniści takie święto wymyślili. Czerwone założenie i plan było takie: jeden dzień świętowania, komplementów, kwiatów, życzeń, ba! Może nawet czekoladek, bombonierek, a od jutra dawajta na traktor! No nic z tego nie wyszło, bo traktorów brakowało. Inna legenda również pochodzi z czasów PRL-u. Otóż dzień 8 marca ogłoszono dniem kobiet "w celu upamiętnienia zasług kobiet sowieckich w budowie komunizmu (…)” Oficjalnie… Dzień kobiet był świetną okazją, ażeby w sklepach uzupełnić braki i zdjąć z półek stare produkty. A przecież wyrzucić nie wolno! Toteż na ręce kobiet w dniu ich święta wędrowały rozmaite prezenty. Mit to, czy jednak legenda? Nie mi oceniać.

Prawda taka, że jest to kłopotliwa data. Bo kobiet bardzo dużo, wszystkim goździka podarować ciężko, a i dobre słowo z okazji święta warto złożyć. Jednak gdy pań tak wiele to sztuką jest silić się na bycie oryginalnym, bo każdej z obchodzących święto coś ładnego, niebanalnego i przy tym nieidentycznego powiedzieć – ciężko. A i goździki – wszystkie takie same… i drogie…

W tej chwili wypadałoby coś ładnego, niebanalnego powiedzieć. Cóż… przyszła zima - dżdżownice śpią, na morzu lód – ryby śpią – chińczycy nie łowią, wszędzie pełno śniegu - o goździka trudno. Zwracam się więc do żeńskiej części czytających tego bloga, z życzeniami „Słońców, Uśmiechów”. A jak śniegi zejdą to i Goździki będą! Ahoj!