sobota, 30 października 2010

Czy ja źle wyglądam?

­Czy ja wyglądam źle? Pomyślałem dziś stojąc na przystanku, czekając na powrót do domu. Powodem tego była nadmierna obserwacja mojej osoby z zewnątrz. Starsze panie patrzyły się na mnie jak na mordercę, a czasem nawet jak na posła Palikota. Starsi panowie z politowaniem kiwali głową i szli dalej. Jeden ktoś nawet coś burknął, ale słuchawki w uszach szczelnie oddzielały mnie od słownego linczu. Młodzież jako bardziej obojętna na zło tego świata, chichotała pod nosem i mamrotała. Niby nie do mnie, a o mnie, ale takie ukośne stwierdzenia rykoszetem trafiają do celu z jeszcze większą precyzją.

Nie wiem co zrobiłem, może powinienem sobie stąd pójść, a może nawet uciec? Może po prostu nie jestem tu mile widziany? Ale kto jest na przystanku mile widziany? Każda następna osoba, która przychodzi czekać na autobus, traktowana jest jak kolejny kamyczek w bucie, który tylko bardziej uwiera i zabiera miejsce jedynej słusznej podróżniczce w bucie – stopie.

Nie widziałem dziś wiadomości, ani faktów. Może jestem poszukiwany, może nagrodę wyznaczyli, a ludzie którzy tędy przechodzą, patrząc się, widzą mnie jako worek pieniędzy. Nie wiedzą tylko jak się zabrać do otworzenia i robiąc kilka kroków myślą

– to na pewno nie on – tamten był przystojniejszy.

Bo telewizja upiększa. Widzieliście kiedyś w telewizji – w swoim plazmowym, płaskim bożku, reklamę potraw z torebek? Wesoła rodzina siada do obiadu (z torebki) kamera pokazuje mięsko: soczyste, pyszne, świecące od ociekającego sosiku, na widok którego nawet dzieci oblizują ślinę. A dzieci – każdy wie – golonki przecież nie lubią. Tak upiększony towar sprzedaje się raz. Głodny nabywca czeka na świecącą golonkę, mówi dzieciom:

- to takie jak na reklamie widziałeś przecież!

I dziecko ucieszone, też czeka, jak na Mikołaja. A gdy Mikołaj nie przychodzi, albo przychodzi, ale z prezentem nie takim jaki urodził się w jego małej główce, a innym, gorszym – jest płacz, golonka i kanapki z serem, które to dzieci akurat lubią.

Stojąc więc na przystanku i czekając na autobus, lub policję – kto to wie? Z poweekendowego zmęczenia i nużącego czekania na powrót do domu, zacząłem dłońmi przecierać policzki, oczy i skronie – kolistymi ruchami. Daje to chwilową ulgę i zabiera trochę czasu. Gdy czułem już, że oczy wytarte i za chwilę znów będą przekazywać mi wyraźny obraz, a mięśnie policzków odprężone, zobaczyłem, że starłem z nosa trochę jogurtu, który 5 minut wcześniej ochoczo jadłem z bułką ze słonecznikiem. Nie miałem przecież łyżeczki, żeby zjeść jogurt nie brudząc nosa…

A może ten świat nie taki zły? A jeśli nie taki zły, to czemu nikt mi nie pomógł? Tylko chichoczą i mamroczą. Całe życie, chichoczą i mamroczą.

Bob

5 komentarzy:

  1. nno ! Wracasz do formy pisarskiej (nie napiszę - literackiej, bo a nuż ktoś pomyśli nie "kondycja" a "Forma"...).


    PB

    OdpowiedzUsuń
  2. Może przeglądali się w Twojej zgrabnej łysince;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie B. przestań słodzić, bo ludzi myślą, że PB to Pan Bogusz, i że sam sobie tak pisze:)
    Jakiej k... łysince?!

    OdpowiedzUsuń
  4. gorzej by było jakby ktoś to odczytał "Pan Bi" :P. Ale.. zwróć uwagę - pod poprzednim wpisem to mi się nawet słodzić nie chciało ! Gdyż bowiem niezaprzeczalnie był do d..


    PB

    OdpowiedzUsuń